Tym razem miałyśmy zdążyć w oba zaplanowane miejsca. Miałyśmy wyruszyć wcześniej i (co ważniejsze) nie zatrzymywać się w mijanych po drodze plenerach.
Choć okoliczności wspierały nasze postanowienie (gęsta mgła objęła w posiadanie sporą część kraju), to wyszło jak zawsze. Wyjechałyśmy tylko trochę wcześniej niż zwykle (w końcu weekend jest po to, by się wyspać!) i oczywiście były po drodze przystanki na włóczęgę po błotnistych ugorach i łąkach.
Nie ma to jak zaciągnąć się kłębem mokrego powietrza!
Już w drodze było wiadomo, że tylko jeden cel zdążymy zobaczyć za dnia. To i tak spore osiągnięcie, bo zdarzały nam się wyprawy, gdy ledwie wyrabiałyśmy na zachód słońca. Właściwie wszystkie takie były ostatnio.
Owej niedzieli, choć solidnie już zmarznięte i przemoczone, dotarłyśmy w końcu do Ujazdowa, by obejrzeć wyjątkowo piękne ruiny zamku Krzyżtopór, imponujący zabytek i pomnik historii.
Spoglądając na niego chyba po raz pierwszy w życiu pomyślałam, że przydałby mi się dron. Dopiero z powietrza bowiem możliwe jest pełne docenienie stworzonej na planie pięcioboku budowli. Wzniesiona w XVII wieku siedziba wojewody sandomierskiego Krzysztofa Ossolińskiego była jedną z największych rezydencji tamtych czasów.
Wspomniany w tytule palazzo in fortezza to budowla pałacowa posiadająca cechy obronne, w różnych formach spotykana w całej Europie. Krzyżtopór jest jej najznamienitszym przykładem. Patrząc z góry widzimy, jak potężne fortyfikacje bastionowe opasują efektowną część mieszkalną.
Poniżej - widok na pałac z loku ptaka. Jeszcze nie z mojego drona, niestety ;)
Zdjęcie pobrane z https://stock.chroma.pl/media/find/01;02/50/0/0101416403520 w ramach posiadanego abonamentu.
Zamek jest zrujnowany, lecz zachował swą pierwotną, budzącą respekt bryłę. To nie jest stos kamieni, a twarda, nieustępliwa skorupa.
Rezydencja prawie od samego początku (budowę ukończono w 1644 roku) stopniowo popadała w ruinę. Wobec rychłej śmierci właściciela (zmarł rok po zakończeniu prac) i jego syna pałac przeszedł w ręce dalszych krewnych. Podczas Potopu Szwedzkiego najeźdźcy splądrowali wnętrze, choć nie uszkodzili samych murów. Kolejni właściciele nie wkładali zbytniego wysiłku w remontowanie kompleksu traktując Krzyżtopór bardziej jako romantyczną atrakcję niż miejsce do mieszkania.
Przechadzając się wśród zniszczonych murów zastanawiałam się, czy pałac podobałby mi się aż tak bardzo, gdyby był dobrze zachowany? W ruinach jest coś tajemniczego i dramatycznego.
Wewnętrzny dziedziniec eliptyczny przywodzi na myśl Koloseum.
Na elewacjach wciąż widać zdobienia, detale architektoniczne oraz inskrypcje.
Uwiodły mnie wąskie przesmyki i zaułki, które można eksplorować bez końca. Każde okno, brama i wykruszony mur stanowi ramę dla kolejnych, niezwykłych kadrów.
Na miejscu panuje geometryczny, wręcz hipnotyzujący ład i symetria. Teraz, gdy mury są już tylko pustą wydmuszką, widać to wyraźnie.
Zastanawiam się, czy to naturalna skłonność człowieka do harmonii, czy już lekka nerwica natręctw, ale patrzenie na takie konstelacje niezwykle mnie satysfakcjonuje. Doświadczam uczucia ładu i spokoju wyższego rzędu, jakby świat fizyczny kojąco wpływał na myśli i ducha.
Zaglądamy w pustą przestrzeń, w której mieściła się niegdyś sala balowa i jadalnia, zerwane stropy potęgują wrażenie znikomości naszych drobnych, ludzkich postaci.
Na bastionie wieńczącym fortyfikacje stoi ośmioboczna wieża, w której znajdowały się gabinety Ossolińskich. Podobno jej strop był przeszklony, a nad nim znajdowało się akwarium z egzotycznymi rybkami! Akwarium uległo zniszczeniu którejś srogiej zimy, gdy woda w nim zamarzła i rozsadziła szkło.
Podobnych ciekawostek i legend związanych z pałacem jest więcej.
Mówi się o tunelu, który miał łączyć posiadłość z Ossolinem, o kabalistycznej symbolice (stylizowana litera "W" na wieży bramnej) i o leczniczych właściwościach źródełka płynącego w podziemiach wieży.
W stajniach miało odpoczywać sto śnieżnobiałych koni, które skubiąc sianko z marmurowych żłobów przeglądały się w kryształowych lustrach. Fanaberia? Otóż nie! Lustra odbijając światło dzienne doświetlały znajdujące się w piwnicach oficyny stajnie.
Budowla w ścisły sposób nawiązuje do kalendarza - ma cztery baszty (pory roku), 12 wielkich sal (miesiące), 52 pokoje (tygodnie) i 365 okien.
I, jak w każdym szanującym się zabytku tej klasy, tak i tutaj mieszkają duchy.
Nie spotkałyśmy żadnego, niestety.
Tę przestrzeń wypełniały niegdyś pokoje gościnne (lub dla służby), ułożone w układzie amfiladowym. Tworzyły ciąg przechodnich pomieszczeń - chcąc się dostać do ostatniego pokoju trzeba było przejść przez wszystkie poprzednie. Takie rozwiązanie było dość popularne w XVII wieku, eliminowało ponure, niedogrzane korytarze i oszczędzało miejsce. Z drugiej strony nie sprzyjało zachowaniu prywatności.
Zapewne pogoda sprawiła, że po ruinach prawie nikt się nie kręcił. Takie zwiedzanie lubię najbardziej - jest cisza i przestrzeń na myśli i wrażenia. Czego mi tego dnia brakło, to czasu. Wraz z pierwszymi oznakami zmierzchu mgła przypuściła kolejny atak. Nie zdążyłam zejść do piwnic i przespacerować się wokół murów. Kto jednak powiedział, że zawsze trzeba wszystko zobaczyć i zbadać?
O nasz drugi cel, znajdujący się idealnie po drodze, zahaczyłyśmy wracając do domu. Zatrzymałyśmy się na mały spacer, by symbolicznie chociaż zaznaczyć naszą obecność. Miejscówka wciąż pozostaje na mojej liście do zobaczenia, bo w panujących ciemnościach i coraz gęstszej mgle nie mogłam w pełni docenić jej walorów. O wiele ciekawszy wydał mi się jadący powoli, ale na sygnale wóz strażacki wypełniony świętymi Mikołajami, napotkany w pobliskiej wiosce. Nie dostałyśmy prezentu, prawdopodobnie dlatego, że jesteśmy strasznymi śpiochami.
Pracujemy nad tym.
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku ❤️
Wszystkie zdjęcia (oprócz oznaczonego) by @wadera. Większość historii i ciekawostek zaczerpnięta ze strony https://krzyztopor.org.pl/zamek/index.php/pl/.