Zachciało mi się serię ze Snæfellsnes przełamać czymś lżejszym i akurat mam w sam raz temacik. Jego bohaterowie całą zimę przesiedzieli w plecaku albo w kieszeni. Nie chciało mi się ich ustawiać i fotografować, czasem się po prostu nie dało.
Utknęli więc na dalszym planie, bo gdy w końcu przyszły lepsze dni, to najczęściej nie pamiętałam o ich istnieniu. Aż wreszcie załapali się na spacer po mojej ulubionej plaży. Miałam nadzieję, że zapozują z trofeami podobnymi do tych, które pokazywałam kilka postów wcześniej.
Zapomniałam już jakie to odprężające - ustawianie figurek, szukanie kadrów... Jak zabawa lalkami niegdyś :D
Ciężko było zdecydować, na czym skupić uwagę - patrzeć pod nogi, rozglądać się wokół? Widoki znajome, a jednak za każdym razem nieco inne.
Płaska jak stół Stöð.
Góry wokół laguny. Na tym spacerze byłam w maju więc wciąż leżało sporo śniegu.
Ptaki - na nie zawsze można liczyć. To jedyne dzikie zwierzęta, jakie do tej pory widziałam na wyspie.
Co do spodziewanych trofeów wyrzuconych przez wodę - nie było tak ciekawie jak poprzednio, ale coś tam upolowaliśmy.
Wilsonowie załapali się na małą sesyjkę z wilkiem morskim w tle.
Niestety, choć od tamtej pory byłam na kilku wycieczkach, to za każdym razem zapominałam o moich małych modelach. Już nie wiem gdzie mam ich pakować, może upchnę w bucie następnym razem. Niedługo zaczną się borówki, to pójdziemy opędzlować kilka krzaczków.
Do następnego!