W dzisiejszym i następnym wpisie z serii Snæfellsnes ponownie zanurzymy się w islandzkich sagach. Nie są one wprawdzie uznawane za pełnoprawne źródła historyczne, ale ogólnie uważa się, że opisują wiele postaci oraz faktów historycznych. W czasach przedchrześcijańskich krążyły jako opowieści ustne, przekazywane z pokolenia na pokolenie. Nic dziwnego więc, że nim zaczęto je spisywać, nabrały cech baśni. Podobnie, jak nasze legendy :)
Z większością moich małych "odkryć" - czy to niegdyś krakowskich czy najnowszych - przeważnie jest tak, że same stają mi na drodze. Gdzieś jadę albo idę, a tu pyk, tabliczka, ścieżka, zakamarek, w który koniecznie trzeba zajrzeć. Obok dzisiejszej miejscówki przejeżdżałam wiele razy, aż kiedyś w oczy rzuciła mi się tabliczka z symbolem zabytku - cztery pętelki tworzące kwadrat. Wystarczyło zjechać około 200 metrów w lokalną dróżkę, by poznać kolejny kawałek islandzkiej historii.
Witajcie w Laugarbrekka,
czyli w miejscu, w którym na świat przyszła najsłynniejsza podróżniczka Islandii - Gudríður Þorbjarnardóttir. Jej postać pojawia się aż w dwóch sagach: sadze o Eryku Rudym i sadze o Grenlandczykach.
Gudríður to imponująca postać, szczególnie na czasy, w których żyła: przełom X i XI wieku. W podróż ruszyła około roku 1000 - najpierw na Grenlandię, gdzie przez jakiś czas mieszkała, a następnie do legendarnej Winlandii, czyli Ameryki Północnej (prawdopodobnie tereny dzisiejszej Kanady). Osadnictwo wikingów na tamtych terenach - wyprzedzające o 500 lat odkrycia Kolumba - zostało potwierdzone przez archeologów. Według sagi tam przyszedł na świat jej syn Snorri, pierwsze białe dziecko urodzone w Ameryce. Dlatego rzeźba upamiętniająca Gudríður przedstawia ją z dzieckiem.
Rzeźba została kilka lat temu "na chwilę" skradziona - w proteście przeciwko jej rzekomo rasistowskiemu znaczeniu (pierwsze białe dziecko w Ameryce). Łatwo jest popaść w skrajność, tę czy tamtą.
Hej, ale Ameryka to nie był koniec przygód Gudríður. Jej osada w Winlandii nie przetrwała długo, więc wróciła z rodziną najpierw na Grenlandię, a potem Islandię. W jesieni życia odbyła jeszcze pielgrzymkę do Rzymu. Nawet dziś jej wojaże robią wrażenie.
Zachęcona historią wyczytaną z tablicy idę w pola. Pogoda jest idealna, a otwarty teren oferuje panoramę z górami, lodowcem Snæfellsjökull i oceanem. Skaczę przez chwilę po wszechobecnych kępach. Są miękkie i puszyste, lecz pomiędzy nimi czyhają głębokie szczeliny, więc szybko wracam na ścieżkę. Taka kępa (þúfa) to bardzo charakterystyczny element islandzkiego krajobrazu.
Natykam się na schodki pozwalające pokonać ogrodzenie. Znaczek na nim podpowiada, że wchodzę na teren zabytku archeologicznego.
I rzeczywiście, niby wokół puste pola, ale coś niecoś można zauważyć. Są to pozostałości po farmie i kościółku z XVII wieku. Kto wie, może wybudowano je w miejscu farmy podróżniczki Gudríður?
Już z daleka dostrzegam koślawy, drewniany płotek z bramą. Przedstawia się bardzo tajemniczo i klimatycznie w tym pustkowiu.
Na wydzielonym przez płot terenie stał niegdyś kościół, w którym został pochowany właściciel farmy. Zachował się jego nagrobek, ukryty dzisiaj pod drewniano-szklanym daszkiem.
Korzystam z dobrych warunków, by napatrzeć się na masyw Snæfellsjökull w tle.
Włócząc się tak przypominam sobie o historii sprzed roku, gdy pod kościółkiem w pobliskim Hellnar natrafiłam na interesującą tablicę. Okazała się być częścią projektu Kcymaerxthaere, o czym pisałam tutaj.
W skrócie, w ramach tego projektu powstały na całym świecie obiekty opowiadające zmyślone historie, które wydarzyły się w danym miejscu, lecz w równoległej rzeczywistości. Dopiero po tamtej wizycie sprawdziłam lokalizacje tych instalacji na Islandii i okazało się, że są dwie - jedna pod kościołem w Hellnar, a druga ledwie kilkanaście kilometrów dalej. Żałowałam wtedy, że nie wiedziałam o tym wcześniej. Potem o wszystkim zapomniałam - aż do dzisiaj.
Sprawdzam i okazuje się, że to właśnie tutaj znajduje się drugi portal.
Nie żebym się super przywiązała do idei tego projektu, ale męczą mnie urwane wątki. Czuję satysfakcję, gdy odnajduję ostatni puzelek i mogę zamknąć temat.
Skoro mowa o zamykaniu - to nie koniec wycieczki. Ruszam dalej w trawy, by w końcu wspiąć się na pobliskie wzniesienie, które okazuje się kraterem wypełnionym wodą. Jest zjawiskowy. Schodzę kilka kroków wgłąb i wiatr ustaje do zera. Słońce przypieka jak w tropikach!
Jak odkryję później (i co można było przewidzieć) - to nie jest zwykły krater. Ale to już całkiem inna saga!
Islandzkie historie:Islandia wte i wewte:
W stronę Rejkjawiku - Wielorybi Fjord (Hvalfjörður)
Podróż przez interior: przystanek Hveravellir
Landmannalaugar. Czy góry tęczowe są tęczowe?
Czy pafiny są słodkie?
Wokół półwyspu Snæfellsnes:
Międzywymiarowa Gra w Klasy
Wodospady Svöðufoss i Kerlingarfoss
Spacer do krateru Búðaklettur
Czarny kościół i wodospad Bjarnarfoss
Klify Hellnar i Arnarstapi
Plaża Djúpalónssandur i tajemniczy krąg
Helgafell, jedna z wielu świętych gór
Lokalnie | aktualnie:
Z Wilsonami pod Grundafoss
Na dziko!
Sumardagurinn fyrsti czyli pierwszy dzień lata
Życie niegdyś morskie
Tu Orzeł
Aktualizacja zimowa