Kto śledzi mojego bloga, ten wie, że w ostatnim czasie walczę z remontem kuchni (z lepszym, lub gorszym skutkiem, ale powoli robota idzie do przodu).

Do tego dochodzi oczywiście codzienna praca na etacie, więc nie ukrywam, że ten tydzień "dał mi popalić". Brak regularnych treningów też mi nie pomaga. Po prostu nie mam czasu i chęci na choćby pół godziny treningu Tabata, a wzmożony wysiłek fizyczny znakomicie "oczyszcza moją głowę" z wszystkich problemów.

W końcu nastąpiło przysłowiowe "zmęczenie materiału".

Postanowiłem oderwać się od remontu i zrealizować myśl, która pojawiła się w mojej głowie od tak - z czystego przypadku (choć zapewne gdzieś podświadomie myślałem o tym już od dłuższego czasu).

Stwierdziłem, że najwyższy czas zakupić prezent na Dzień Dziecka dla mojego syna.

Jak to często u mnie bywa - "pierwsza myśl jest najlepsza", więc szybki przegląd ogłoszeń w internecie, telefon, wsiadam do auta i jadę.

Miejscem docelowym mojej podróży była miejscowość Hażlach, nieopodal Cieszyna.

W Cieszynie byłem kilkukrotnie, ale okoliczne wioski zwiedzałem dokładnie raz, może dwa razy. Było to jakieś dwadzieścia lat temu, gdy razem z kumplem startowaliśmy w samochodowych rajdach amatorskich i - jako wierni fani motorsportu - jeździliśmy kibicować naszym ulubionym kierowcom na trasach Rajdu Wisły.

Herba, Gieruszczak, Bębenek, Stec, Kuzaj, Hołowczyc i oczywiście Janusz Kulig.... ehhhh... to były piękne czasy, gdy najlepsi kierowcy rajdowi śmigali A-grupowymi potworami 4x4, a Kulig z Baranem ogrywali wszystkich swoją "ośką" Meganką - "to se ne vrati" ....

Teraz - jadąc do miejscowości Hażlach - mogłem "pośmigać" po tych samych uliczkach, przy których 20 lat temu stałem, i w napięciu oczekiwałem na zaledwie mignięcie rajdowego samochodu.

Załogi rajdowe raczej nie miały okazji, by zatrzymać się, i podziwiać te piękne panoramy, które ja odkryłem, choć z drugiej strony - na zapoznaniu z trasą wykonuje się przejazd z dozwoloną przepisami prędkością.

Ciekawe czy - gdybym siedział wtedy w rajdówce na zapoznaniu - nie poprosiłbym swojego kierowcy, by się zatrzymał dla kilku zdjęć ;)

Na szczęście teraz nie musiałem się nikogo pytać o zgodę :)

Wjechałem w boczną, polną drogę, i zatrzymałem się na chwilę, by podładować swoje własne akumulatory.

Przy okazji pstryknąłem kilka zdjęć, którymi chciałbym się z Wami podzielić.

Teraz uświadomiłem sobie, że post miał być o prezencie na dzień dziecka, a ja zjechałem z tematem, na czasy mojej młodości ;)

Tak więc - prezent został zakupiony.

Koła 20 cali, aluminiowa rama, przerzutki, hamulce klamkowe przód/tył - typowa przejściówka na jeden sezon, by młody nauczył się nowych, dobrych nawyków, po przesiadce z dziecięcego rowerka na kołach 16tkach.