10 grudnia 2019 to był ważny dzień. Na naszej drodze przez Amerykę Południową zobaczyliśmy pierwszy wulkan. Co więcej był to mój pierwszy wulkan w życiu! Moja ekscytacja szybko przeszła gdy dowiedziałem się, że Wulkan Lanin (3747m n.p.m.) jest już wygasły. Ostatnia erupcja miała miejsce około 10 000 lat temu.
Tak czy inaczej wulkan Lanin zaczyna całą serię wulkanów, które w kolejnych dniach, gdy dotrzemy do Chile, będą nam stale towarzyszyć w drodze na północ, a gdy już dotrzemy do miejsca gdzie spotykają się Argentyna, Chile i Boliwia i będziemy przesyceni widokiem nieczynnych i czynnych wulkanów to tam dopiero się zacznie wulkanoza na całego... Cały trzeci etap naszej podróży przez Amerykę Południową który już niebawem się zacznie to będzie kilka tygodni spędzonych w piachach pustyni pełnej wulkanów.
Wulkan jaki jest każdy widzi, gigantyczny stożek wystający ponad teren robi niesamowite wrażenie, ale również cała okolica objęta obszarem Parku Narodowego Lanin jest bardzo ciekawa zwłaszcza pod kątem przyrodniczym. Cała Paragonia to były obszary o dość surowej roślinności, w skrócie można powiedzieć, że patrząc od prawej strony Pampa to było jedno wielkie nic, a potem zaczynały się Andy, których roślinność przypominała wschodnio europejskie, czy skandynawskie lasy, ale od samego południa Patagonii pokonaliśmy już 2000km i tutaj rozkład roślinności wygląda trochę inaczej. Patrząc od prawej strony również mamy ogromne puste obszary pampy, potem zbliżając się do wschodnich zboczy And, ponownie mamy do czynienia z podobnymi do naszych lasów, ale po przekroczeniu linii And ich zachodnie zbocza są porośnięte czym co fachowo nazywa się Lasami waldiwijskimi. Do tej pory nie istniało takie cos jak zachodnia strona And, bo był tam albo Ocean Spokojny, albo Lądolód patagoński, albo dzikie, nieprzebyte fiordy i wyspy. Dopiero od wysokości Chilijskiego miasta Puerto Montt można mówić o Chile kontynentalnym, to znaczy wystarczająco szerokim kawałkiem lądu, który można w jakiś sensowny sposób zagospodarować, i nie wiąże się z koniecznością budowy tysięcy mostów łączących wyspy czy tuneli przedzierających się przez góry. Panujący tam wilgotny klimat oceaniczny sprawiły że roślinność tam występująca stała się dla nas lekko egzotyczna. Głównym dziwakiem rosnącym w Parku Narodowym Lanin były araukarie chilijskie, które wyrastając u podnóża wulkanu zyskały miano symbolu parku. Kolejnym symbolem parku są czyściutkie rzeki wypływające z tych zboczy, a pokaźne łososie i pstrągi gęsto zamieszkujące te wody ściągają tu rzesze wędkarzy. Zresztą trzeba przygnać władzom argentyńskim, że bardzo ładnie przygotowali nad rzekami liczne miejsca biwakowo-łowieckie.
Po dwóch dniach od zwiedzenia Parku Narodowego Lanin spakowaliśmy się i ponownie ruszyliśmy z Argentyny do Chile, aby udać się do miasta Osorno znajdującego się u podnóży wulkanu Osorno, a potem do miasta Villarica położonego u podnóży wulkanu Villarica. A nie mówiłem, że zaczyna się wulkanoza!